Czwartek
to jest dzień targowy w Obornikach. Od czasu jak postanowiliśmy z mężem
pić codziennie wyciskane soki warzywne (kilka osób się podłączyło do tego
picia), jeździmy raz w tygodniu na targ, bo potrzebujemy mnóstwo warzyw
i owoców. Dwa lata już będzie jak regularnie robimy zakupy warzywne w Obornikach,
więc mamy swoich ulubionych i umówionych rolników. Małżeństwo sadowników ma
dla nas uszykowaną skrzynkę jabłek, a u innych kupujemy skrzynkę marchwi,
worek buraków, selery, pietruszki, kapustę, ale kapustę kiszoną najlepszą ma jedna
pani. Jest też zaprzyjaźniony pan z towarami z Niemiec, zawsze ma pyszną,
gorzką czekoladę z papryką, a miodek najlepszy u starszego pana koło
jabłek. Wszyscy wszystkich znają z widzenia i krótkich pogawędek,
zupełnie jakby czas się zatrzymał. Większość targowiska opanowała już ciuchlandia,
ale skoro jest popyt, to i podaż wzrasta. Ja mam tylko nadzieję, że ta
część rolnicza nigdy nie zaniknie, chociaż wyraźnie można odróżnić prawdziwych
rolników przybyłych na targ, od straganów handlowych zaopatrujących się w towar
np. na giełdzie.
Nasz pies Reks uwielbia
jeździć samochodem, więc też go zabieramy, chociaż czas zakupów spędza w samochodzie.
W nagrodę w drodze powrotnej Reks zalicza szalone biegi za kółeczkiem,
na przydrożnej łące. Wracając zahaczamy jeszcze o hodowców kóz
w celu zakupienia sera i dzisiaj niespodzianka. Pan zaprosił nas
do obory na oglądanie małych kózek. Mięciutkie, wesolutkie, rozbrykane w ilości
kilka sztuk, a każda inna. Całe życie człowiek się uczy, bo
kozie dzieci widziałam po raz pierwszy, a jeszcze pewnie wiele
pierwszych razów przede mną. Całość czwartkowej wyprawy targowej, możemy
już zaliczyć do jednego z wielu naszych rytuałów. Ja uwielbiam późno
wstawać i taki wczesno poranny wyjazd na targ byłby dla mnie
koszmarem ale świadomość wspólnego, zwyczajnego spędzenia czasu,
rekompensuje trudy porannego wstawania. Dobrze że mój mąż jest rannym
ptaszkiem, kosze i skrzynki załaduje do samochodu, a ja mam tylko
wsiąść i odjazd.
Warto celebrować takie
proste rytuały. Koło 10.30 jesteśmy już w domu i cały dzień przed
nami.
Dzisiaj
po wielu, wielu dniach momentami świeciło słońce i to było bardzo
pobudzające do pierwszych, porządkowych prac ogrodowych. Kilka dni temu
była pełnia księżyca, a kiedy księżyc maleje, to jest dobry czas
na przycinanie roślin. Soki w drzewach i krzewach z gałęzi
popłynęły do korzeni, więc kiedy je przycinamy mniej cierpią, a jednocześnie
się wzmacniają. Taki przełom lutego i marca, to bardzo dobry czas na przycinanie
wszystkiego. Jeszcze można zrobić trochę spóźnione korekty drzew owocowych
i już można zrobić wczesno wiosenne cięcie żywopłotów i innych
roślin formowanych. Ja mam przed domem dwa wielkie strzyżone w kulę
bukszpany i dzisiaj właśnie dopieściłam ich regularny kształt. Z tej
radości słonecznej przeleciałam z sekatorem po całym ogrodzie. Kosmetyczne
dotknięcie prawie wszystkich krzewów liściastych oraz ostre cięcie
klematisów i czyszczenie bylin z zeszłorocznych suchych badyli. Dopiero
luty się kończy, a przy bliskim kontakcie z roślinami zauważyłam, że wiele
z nich już powoli startuje. Tawuły, lilaki, klony, kaliny, pigwowce mają
już wyraźne pączki, a większość bylin wyłazi już z ziemi. Te
wszystkie oznaki wiosny (a na sobotę zapowiadają opady śniegu)
napełniły mnie taką radością, że aż słów brak… A na koniec prac
zdjęłam świąteczne lampki i dzwonki i wyrzuciłam wszystkie gałęzie
świerkowe z donic przed domem. U mnie w ogrodzie i w duszy
zima zakończona. Wiosno przybywaj!!!!!