Gradobicie 29 maja.
Toż to szok. Niektóre kulki śniegowo-lodowe
miały prawie centymetr średnicy. Burza z piorunami, bombardowanie gradu po
oknach dachowych, ale czad. Dzieciaki szalały ze zdziwienia i przynosiły
nazbierane kulki do domu. Kompletne wariactwo, a jak nagle błysło i walnęło, to
wystraszyło najmocniejszych. Rośliny o dużych liściach oberwały, szczególnie
sałata trochę podziurawiona, ale po gwałtownym początku, przyszedł nieunikniony
koniec i nawet słońce wyszło.
„A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.”
Tak się to życie toczy, po jednym następuje drugie itd. Wczoraj
już było i nie mamy na nie wpływu, a jutro to dzisiaj, tyle że jutro, więc
zajmijmy się dzisiaj, tu i teraz.
Miałam w ostatnią niedzielę posadzić w ogrodzie sadzonki
pomidorów, ale jakoś nie wyszło i dzisiaj widzę dlaczego.
Gradobicie
połamałoby moje pomidorki, więc nie mogłam ich posadzić, żeby ocalały. Jutro
spokojnie je sobie posadzę ufając, że już nic złego je nie spotka. Będę je
podlewać, zasilać, podwiązywać, a one się odwdzięczą pysznymi, czerwonymi „słoneczkami”.
Ach jak ja to lubię…
Ziemia żyje, czuje, oddycha, a my ludzie zamiast ją kochać,
zabetonowujemy ją kawałek po kawałku i wydaje nam się, że to takie cywilizowane
i konieczne dla rozwoju, ale czego????
Ona ta nasza Ziemia może w końcu nie
sprostać tym ludzkim fanaberiom i co wtedy???? Wtedy, jak to u ludzi w
zwyczaju, dopiero kiedy jest bardzo źle, otworzą się nasze oczy szeroko i
zaczniemy naprawiać cośmy zepsuli i niech nikt nie mówi, że będzie za późno.
Nigdy nie jest za późno na czynienie dobra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz