czwartek, 30 maja 2013

refleksja nad gradobiciem



Gradobicie 29 maja.
Toż to szok. Niektóre kulki śniegowo-lodowe miały prawie centymetr średnicy. Burza z piorunami, bombardowanie gradu po oknach dachowych, ale czad. Dzieciaki szalały ze zdziwienia i przynosiły nazbierane kulki do domu. Kompletne wariactwo, a jak nagle błysło i walnęło, to wystraszyło najmocniejszych. Rośliny o dużych liściach oberwały, szczególnie sałata trochę podziurawiona, ale po gwałtownym początku, przyszedł nieunikniony koniec i nawet słońce wyszło.
„A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój.”
Tak się to życie toczy, po jednym następuje drugie itd. Wczoraj już było i nie mamy na nie wpływu, a jutro to dzisiaj, tyle że jutro, więc zajmijmy się dzisiaj, tu i teraz.
Miałam w ostatnią niedzielę posadzić w ogrodzie sadzonki pomidorów, ale jakoś nie wyszło i dzisiaj widzę dlaczego.
Gradobicie połamałoby moje pomidorki, więc nie mogłam ich posadzić, żeby ocalały. Jutro spokojnie je sobie posadzę ufając, że już nic złego je nie spotka. Będę je podlewać, zasilać, podwiązywać, a one się odwdzięczą pysznymi, czerwonymi „słoneczkami”. Ach jak ja to lubię…

Ziemia żyje, czuje, oddycha, a my ludzie zamiast ją kochać, zabetonowujemy ją kawałek po kawałku i wydaje nam się, że to takie cywilizowane i konieczne dla rozwoju, ale czego????
Ona ta nasza Ziemia może w końcu nie sprostać tym ludzkim fanaberiom i co wtedy???? Wtedy, jak to u ludzi w zwyczaju, dopiero kiedy jest bardzo źle, otworzą się nasze oczy szeroko i zaczniemy naprawiać cośmy zepsuli i niech nikt nie mówi, że będzie za późno.
Nigdy nie jest za późno na czynienie dobra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz