niedziela, 3 marca 2013

niedzielna sielanka



Dzisiaj wybraliśmy się na „sielankę”. Czy ktoś wie co to jest poznańska „sielanka”?
Fantastyczne miejsce – targowisko, na którym czas zatrzymał się wiele lat temu. Można tam kupić różne zwierzaki. Poczynając od pieska, kotka przez kury, kaczki, kozy, króliki, indyki, pawie, gołębie, papugi, ryby stawowe i akwariowe. No i wszystko, co tej menażerii jest potrzebne: pasze, poidła, korytka itp. Są też rośliny i odrobina warzyw, no i oczywiście coś na ząb. a jaki przekrój egzotów sprzedających. Po prostu miodzio.
-      Pani spojrzy tylko na tą kurkę, ona już zaraz jajko będzie niosła, już prawie widać, to pierwszorzędna kura. Po 18,-, ale oddam za 15,-.
-        E te zielone (kaczuszki), to znakomite, mięsne, dwa miesiące i do gara.
-        Co potrzeba złociutka?
Cuuuudny folklor.
Jak nasze dzieci były małe, jeździliśmy, od czasu do czasu, na sielankę w celach poznawczych, żeby miastowe wiedziały jak  wyglądają, pachną i jazgoczą zwierzęta wsi polskiej. Polecam wszystkim rodzicom, przednia zabawa.

Niestety „sielanka” jest ciągle zagrożona w swoim istnieniu, bo przeszkadza okolicznym mieszkańcom (od lat planują likwidację, ale póki co jeszcze jest). W każdą niedzielę, czy to lato, czy to zima, zjeżdżają się sprzedający, kupujący i gapiący się na ul. Opolską w Poznaniu i zakłócają niedzielny spokój tamtejszych mieszkańców. Pełno samochodów parkujących gdzie popadnie, na dużym fragmencie szeregowcowego Świerczewa. Od wczesnego rana, jak na niedzielę, hałas i spaliny samochodowe. Pewnie jak bym tam mieszkała, to bym rozumiała, ale ta sielanka istnieje od czasów jak tych szeregowców tam jeszcze nie było, a tylko nieliczni mieli samochody. Czasy się zmieniały, a nikt nie pomyślał o parkingu dla targowiska. Taki cudowny fragment tradycyjnego zachowania społecznego.
Pani sprzedająca szczeniaczki ta sama, którą pamiętamy z przed 18 lat, akurat taka wyjątkowo charakterystyczna jest. Pan z żywym kucykiem, do pogłaskania dla dzieci, jest - pewnie i pan, i kucyk inny, no i dzieci już z kolejnego pokolenia. a te pisklaczki, kaczusie, cip, cip, cip, taś, taś, taś, fantastyczne, relaksujące, inspirujące, zachwycające.
Naprawdę jeszcze raz gorąco polecam, póki jeszcze jest.

Nawiasem mówiąc, mamy też, swoje własne kury: 4 zielononóżki z kogutem i 19 rosa z kogutem. Każda rasa ma swój kurnik z wybiegiem adekwatnym do ilości. Koło każdego wybiegu, mój mąż postawił krzesło, do obserwacji naszych kurek na siedząco, bo okazuje się, że można się na nie gapić całkiem długo (teraz jest za zimno ale w dni cieplejsze). Mają swoje zwyczaje, swoje ulubione pory znoszenia jajek i swoje gusty żywieniowe. Właśnie byliśmy na sielance w celu zakupienia pszenicy, którą kiełkujemy domowym sposobem, dla naszych kochanych kurek, bo zimą mało zielonego do dziobania. Dodatkowo, nasze kury codziennie dostają górę wytłoków warzywnych (po jajka to się sąsiedzi i znajomi zapisują na listę oczekujących – takie smaczne i zdrowe). My wypijamy soki, a kury zjadają resztę. W naszym ekologicznym gospodarstwie nic się nie może zmarnować. Główne składniki to: marchewki, jabłka i w mniejszej ilości: buraki, seler, kapusta, pietruszka i sezonowo rożne inne specjały. Już się nie mogę doczekać nowego sezonu owocowo-warzywnego. Oj tęskno za świeżą zieleniną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz